W niedzielę w lasku turzańskim k. Sokołowa Małopolskiego upamiętniono pomordowanych w czasach II wojny światowej przez NKWD. Mszy świętej w intencji ofiar przewodniczył bp Jan Wątroba, ordynariusz rzeszowski.

W ostatnich dniach lipca 1944 r. wojska sowieckie I Frontu Ukraińskiego wkroczyły na tereny Rzeszowszczyzny. W okresie od sierpnia do września 1944 roku Rosjanie wymordowali w Turzy kilkaset osób, przede wszystkim żołnierzy Armii Krajowej.

26 lipca 1944 roku, natychmiast po tak zwanym wyzwoleniu przez Armię Czerwoną okolic Sokołowa spod okupacji niemieckiej, w sąsiedniej wsi Trzebuska NKWD zorganizowało obóz przejściowy. Więziono w nim w nieludzkich warunkach żołnierzy Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych, schwytanych polskich partyzantów oraz żołnierzy innych narodowości, m.in. Rosjan, Niemców, Azerbejdżan.

Więźniowie przywożeni byli od oddalonej o kilka kilometrów lasu koło Turzy, gdzie wykonywano wyroki śmierci.

Więźniów ładowano na samochód ciężarowy. Mieli związane do tyłu ręce, byli nadzy lub w niekompletnej bieliźnie. Siedzieli na podłodze ciężarówki, eskortowani przez siedzących po obu stronach samochodu wartowników z pepeszami. Za samochodem ciężarowym podążała w osobowym łaziku asysta – czterech oficerów. Światła łazika oświetlały z tyłu drogę, uniemożliwiając więźniom ewentualną ucieczkę. Pojazdy kierowały się w stronę lasu w Turzy, do Trzebuski
nie wracały. Egzekucji dokonywano na miejscu. Ofiary w chwili mordu stały lub klęczały nad brzegiem mogiły. Pozbawiano ich życia strzałem w tył głowy (w jednym przypadku oddano cztery strzały). Ręce ofiar były krępowane kablem telefonicznym, paskiem skórzanym lub sznurem. W niektórych przypadkach stwierdzono, że skazańcom odebrano życie najprawdopodobniej za pomocą noża, bagnetu bądź też innego ostrego narzędzia. Ofiarom wiązano
na szyjach strzępy ich własnych ubrań. W materiał wbijano nóż, który docierał do szyi, uśmiercając skazańca. W ten sposób oficerowie NKWD nie brudzili sobie mundurów krwią.

Więźniów ładowano na samochód ciężarowy. Mieli związane do tyłu ręce, byli nadzy lub w niekompletnej bieliźnie. Siedzieli na podłodze ciężarówki, eskortowani przez siedzących po obu stronach samochodu wartowników z pepeszami. Za samochodem ciężarowym podążała w osobowym łaziku asysta – czterech oficerów. Światła łazika oświetlały z tyłu drogę, uniemożliwiając więźniom ewentualną ucieczkę. Pojazdy kierowały się w stronę lasu w Turzy, do Trzebuski
nie wracały. Egzekucji dokonywano na miejscu. Ofiary w chwili mordu stały lub klęczały nad brzegiem mogiły. Pozbawiano ich życia strzałem w tył głowy (w jednym przypadku oddano cztery strzały). Ręce ofiar były krępowane kablem telefonicznym, paskiem skórzanym lub sznurem. W niektórych przypadkach stwierdzono, że skazańcom odebrano życie najprawdopodobniej za pomocą noża, bagnetu bądź też innego ostrego narzędzia. Ofiarom wiązano
na szyjach strzępy ich własnych ubrań. W materiał wbijano nóż, który docierał do szyi, uśmiercając skazańca. W ten sposób oficerowie NKWD nie brudzili sobie mundurów krwią.

W wyniku śledztwa, które prowadziła Prokuratura Wojewódzka w Rzeszowie, udało się zlokalizować w Turzy pięć mogił. Wydobyto z nich wówczas szczątki siedemnastu osób. W trzech przypadkach uzyskano wysoce prawdopodobną identyfikację zmarłych. Były to szczątki żołnierzy AK z Placówki w Ropczycach: Zdzisława Łaskowca „Montera”, Zdzisława
Brunowskiego „Cygana” i Eugeniusza Zymroza „Macedończyka”.

Pierwsze uroczystości upamiętniające ofiary tej sowieckiej zbrodni odbyły się w 1988 roku, a w 1995 postawiono pomnik wraz z krzyżem ku pamięci poległym. Co roku w trzecią niedzielę września w turzańskim lesie organizowana jest msza św. w intencji ofiar oraz wojskowy apel poległych.